Relacja z rejsu w Chorwacji 9-16.09.2023

 

W tym roku, jeśli chodzi o żagle, nasze Stowarzyszenie działało w rozproszeniu. Kilka kierunków i kilka łódek wynikało z rozbieżności w koordynacji dat.

Nasza ósemka wybrała się w drugiej dekadzie września do Chorwacji. Łódce kapitanował Mariusz Sienkiewicz – siła umiaru i spokoju, z towarzyszeniem trzech I oficerów (ustaliliśmy, że jeden nie zastąpi Łukasza, który opuścił nasze ziemie i krzewi kulturę korporacyjną na Borneo…).

Katamaran, Lagoon 40, wygodny i komfortowy (choć załoga uznała, że ciut za mały) braliśmy z mariny pod Trogirem. Niekorzystny układ lotów sprawił, że byliśmy tam dopiero w sobotę wieczorem. Rano kapitan zajął się formalnym przejęciem łódki a reszta ruszyła w podgrupach po aprowizację do okolicznych sklepów i na targ w Trogirze.

Sprawnie załadowaliśmy zakupy (ze standardowym podziałem: duża lodówka na napoje, mała na jedzenie i od razu wiadomo gdzie były priorytety…) i ruszyliśmy w stronę wyspy Vis, oddalając się od niezliczonej flotylli jachtów przejętych tego samego dnia i płynących w tym samym kierunku. Nasza taktyka- odpłynąć jak najdalej i powoli wracać, okazała się nader skuteczna w omijaniu największych tłumów. Po wypłynięciu za wyspę Ciowo powiało nam od rufy, co skłoniło kapitana do postawienia żagli. Niestety, jak tylko zakończyliśmy wszystkie manewry wiatr zaczął słabnąć i trzeba było wrócić do silnika. Okazało się, że praktycznie każdego dnia sytuacja się powtarzała: płyniemy na silniku – wieje, stawiamy żagle – przestaje. Codziennie dystans na żaglach był krótszy… Cóż nie można mieć wszystkiego.

Na noc stanęliśmy na bojce koło miejscowości Komiża na wyspie Vis i z miejsca oddaliśmy się przyjemnościom: kąpielom i ćwiczeniem pływania na wypożyczonym supie. Wieczorem odkryliśmy radość wspólnego grania w Tajniaków, co stało się naszą wieczorną tradycją.

Stanie na bojce, choć tanie, niosło za sobą konieczność nocnych wacht, co skutkowało powszechnym niewyspaniem dnia następnego. Ci, którzy wachtowali w środku nocy spali do późna, inni udali się na wyspę na zwiedzanie i zakupy.

 

Następny kierunek: Palmiżana. Oczywiście po drodze stanęliśmy na kąpiel w przytulnej zatoczce. Nasze postępy w pływaniu supem były już widoczne: niektórzy wstawali z kolan i płynęli na stojąco (zazwyczaj dosyć krótki odcinek…). Palmiżana okazała się przepiękną mariną zatopioną w zatoczce porośniętej sosnowym lasem. Wokół same knajpy… Idealne miejsce dla nas. Udaliśmy się na drugą stronę wyspy na wypaśną kolację z widokiem na morze.

Kolejne dni w zasadzie wyglądały podobnie: wypływaliśmy po późnym śniadaniu, szukaliśmy urokliwej zatoczki na kąpiel, snurkowanie i supowanie, gdzie spożywaliśmy posiłek przygotowany pod czujnym okiem naszej szefowej kuchni Kariny. Płynęliśmy do sympatycznych marin w czarujących, zabytkowych miasteczkach, które od razu zwiedzaliśmy. W ten sposób poznaliśmy Stari Grad na wyspie Hvar, Milnę na Braciu czy Maslinicę na wyspie Solta. Zwiedzanie kończyliśmy regionalną kolacją w lokalnej knajpie. Schemat ten znalazł uznanie całej załogi i nigdy nam się nie znudził…

W piątek rano zatankowaliśmy w Trogirze, czekając w małej kolejce i, a jakże, udaliśmy się do zatoczki niedaleko od mariny na całodzienne pławienie. Po południu nadszedł czas powrotu. Z satysfakcją oglądaliśmy wyścig 100 łódek do stacji benzynowej… My bez problemów przekazaliśmy łódkę w macierzystej marinie i wieczorem eksplorowaliśmy Trogir nocą. Samolot znów był wieczorem, więc jeszcze całą sobotę spędziliśmy w Splicie, zwiedzając, wylegując się na plaży i kosztując lokalnych przysmaków. Żal było wracać, zwłaszcza gdy wsiadaliśmy wieczorem do samolotu w Splicie przy 24C a wysiadaliśmy 1,5 h później w Warszawie przy 15C…

 

 

Wszyscy jesteśmy blisko siebie

© 2024 wiembauw.org.pl